26 marca 2007, 23:22
Bo tak...
Wrocilam?
To sie okaze...
W sobote pojechalam z ojcem na swoje mieszkanie, bo przywiezli mi meble do kuchni. Mial je wieszac. On robil, ja grzecznie siedzialam i patrzylam, pozwolono mi jedynie na scieranie kurzu i zamiatanie po wierceniu. Coz... Wlasnie konczyl, gdy poszlam do lazienki. I bardzo szybko stamtad wyrwalam ze slowami " tato, musimy jechac do szpitala, krwawie !!!". Ojciec zbladl, ja pewnie nie wygladalam lepiej. Najpierw do domu, zabrac jakies rzeczy, potem izba przyjec ostrego dyzuru ginekologicznego. Oczywiscie kolejka. A ja ryczalam jak glupia cala droge i czas w poczekalni... Mijaly minuty. Cisnienie 200/300, trzesace sie rece i powtarzane jak w amoku slowa w kierunku brzucha... " rusz sie, no prosze malenstwo, daj znac, ze jestes!". Wreszcie moja kolej. Badanie... Tu na razie nie wyglada zle. USG... wszystko wydaje sie byc w porzadku, slowa doktora- " prosze, serduszko, bije, malenstwo sie rusza..." Lzy. Takimi lzami jeszcze nie plakalam. Nigdy az tak ze szczescia i ulgi. Na te slowa czekalam... " Prosze pani, wszystko wyglada w porzadku, to pewnie jakis pecherzyk z krwia, czasem takie sie robia i pekaja, albo zylka, bo.... ma pani niekorzystnie umiejscowione lozysko, malenstwo rosnie na przedniej scianie, na samej bliznie po poprzedniej cesarce... warto by rozwazyc ponowna w tej sytuacji... uwazac na siebie, nie dzwigac, duzo spac, lezec, wypoczywac... " Pewnie, do zrobienia jak cholera przy dwuletnim Misku... Odeslal mnie do domu, troche bardziej spokojna z zaleceniem picia magnezu i kontroli u ginekologa co dwa, a nie co cztery tygodnie... W niedziele plamienie. Dzis znow to samo, ale stanowczo mniej. W czwartek wizyta, wczesniejsza niz planowana u lekarza. Kuuuuuuuuuur.... co sie dzieje?! Wczoraj nie moglam spac, mialam zle sny, bardzo zle. Budzilam sie co chwile i sprawdzalam czy wszystko w porzadku. Czy nie strace dziecka... Dzisiaj na noc Relanium, moze uda mi sie przespac cala. Dobranoc.