Archiwum kwiecień 2008


bbb
Autor: magicsunny
Tagi: bbb  
29 kwietnia 2008, 16:14

Pogoda w kratke, raz slonce, raz deszcz. Mimo tego cieplo. Tulipany posadzone jakis miesiac temu, wreszcie zaczely sie rozwijac przeplatajac swoja czerwienia zolte i kwitnace jeszcze o dziwo zonkile... Piekne sa, dziwne i piekne...

 

Jakis czas temu, kupilam na tutjeszym recycling'u ( angole tu oddaja wszystko na takie recycling'i, nowe, uzywane, nie zalezy im zeby sprzedac, zarobic, a odkupic to tam mozna za grosze ), za 50 pensow bodajze... Swietny jest... Strasznie mi sie podoba.... Kiepsko moze wyszlo, bo zdjecie z komorki.

 

obraz

 

 

Diabolic plan...
Autor: magicsunny
Tagi: plan  
28 kwietnia 2008, 11:04

I have rested. Return him. On my conditions. This time leave with nothing not lady. I have plan. Diabolic plan. I go for exactly " proper " institution. Very diabolic plan ; ].

I train english Pokazuję język.
 

 

--------------------------------------------------------------------------------------------

 

Pozwoliłam mu wrócić, prosił.... Ale tym razem na moich warunkach... Tym razem nie zostane z niczym. Mam plan. Diabelski plan... Wlasnie ide do "odpowiedniej" instytucji... Bardzo diabelski plan ;]. 

Zemsta jest rozkosza Bogow... Ale tylko dobrze zaplanowana i dobrze rozegrana ;].

Tak... Czasem slysze ze mnie kocha...

brak
Autor: magicsunny
Tagi: brak  
27 kwietnia 2008, 00:06

Wole napisac teraz, na swiezo, zeby jutro moc przeczytac i dowiedziec sie, czy to tylko emocje, czy rzeczywiste odczucia... Krotko bylo dobrze... Dzis od rana pogoda piekna, wspolne spedzanie czasu na ogrodku, zabawy z dziecmi. smiechy... Az mialam ochote napisac o tym natychmiast, jak mi dobrze, jak cudownie... az za... pomyslalam jednak - wieczorem, jak dzieci zasna, jak bedzie chwila spokoju... I teraz juz tamto jest nieaktualne... Bardzo odwrotne. O 18 polozylismy sie wszyscy, a raczej padlismy, my i dzieci. Na godzinke chociaz, bo przeciez Igor dluzej nie pospi o tej porze. O 18.30 Igor wstal. I kto do niego? No. Ja. G. spal i na moje prosby, ze glowa mi zaraz peknie, byl gluchy... Wiec wstalam, nakarmilam, przebralam, pobawilam sie, przyjechala moja mama ze swoim facetem... Fajnie bylo. Cos jednak wisialo. Slysze, na gorze Misiek drze sie niemilosiernie, obudzil sie ( spal z G. ) i az sie zanosi od placzu. Ale G. nie slychac. Lece. Misiek histeria. Pewnie przysnilo sie cos zlego. Biore go na dol, uspokajam, ale nic to nie daje. Igor tez zaczyna wyc, zmeczony juz. Ide do gory i prosze G. zeby zajal sie Igorem, poloze wtedy Miska. Mowi ok. Spi dalej. Powtarzam po raz drugi, trzeci, ze schodow czwarty... Mija 5 minut, nadal nie schodzi. Moja mama z Igorem na reku idzie do gory i prosi G. zeby go wzial, bo nie rozdwoje sie, a oni juz wychodza. G/ bierze Igora i zasypia dalej. Oni wychodza. Misiek chce do lozka ( w ktorym dalej spi G. a obok niego tym razem Igor sie drze ), wiec idziemy na gore. Prosze jeszcze spokojnie, zeby zabral malego i zszedl z nim na dol, bo chce polozyc Miska w jego pokoju. Robie zwrot aby wyjsc, w tym momencie G. wstaje, zostawia Igora na lozku, zaczyna sie ubierac, prawie rzucam Miska na lozko i lece z krzykiem, ze maly spadnie zaraz...!!!! Nie zdarzylam... Polecial na glowke, w dol z lozka wysokiego n 60-70 cm... Ryk niesamowity, w jednej sekundzie mam go na rekach, obmacuje, ogladam czy wszystko w porzadku... Boze, moje malenkie dziecko !!! Dre sie do G. przerazona, ze nie mysli co robi, przeciez on sie turla juz po calym domu, przewraca, pelza !!! G. mi rowniez ryczy " przeciez musialem sie ubrac, nic sie nie stalo".Na takie slowa nie umialam inaczej, wiem, nie powinnam. G. dostaje w leb ( bez przesady, az tyle sily to nie mam zeby mu krzywde zrobic ). Obracam sie z Igorem na rekach, w odwecie dostaje w plecy tak, ze brakuje mi tchu... Obracam sie zeby zrobic cokolwiek i kieruja sie w strone mojej twarzy obie piesci G. Zdarzylam sie odsunac, piesci sie zatrzymaly, ociuerajac sie jandk o Igora, ktory zanosi sie placzem ze strachu. Misiek krzyczy "nie bij mamy!!!! " i ucieka na dol, pada na lozko i w jednej sekundzie przestaje plakac, krzyczec... jest przerazony... Groze policja i kaze mu sie wyprowadzic. Powiedzialam kiedys - TWOJ PIERWSZY RAZ GDY MNIE UDZERZYSZ BEDZIE OSTATNIM. Wystraszyl sie, pakuje rzeczy, w tym czasie przyjezdza moja mama, probuje wyjasnic, ze zostawia mnie sama z dziecmi, ze wie ze ja nie moge isc do pracy, bo jak, z kim dzieci. Jak grochem o sciane, tylko slowa " nikt nie bedzie podnosil na mnie reki"... Wychodzi ze slowami "mam juz dosc Ciebie, rodziny, Anglii, wszystkiego mam dosc !!! Radz sobie sama !!! I nie ma go... Moglabzm wrocic do Polski. Lecz co mi to da... Tu przynajmniej panstwo jakos pomoze... Nikt nie bedzie mnie bil... NIKT!!! Na plecach mam pieknie odbita jego cala reke, ciekawe czy jutro bedzie fioletowa.... Tym razem to juz raczej naprawde koniec i nie ma czego ratowac... Prawda...  

Pewnie pojechal do brata, 250 mil stad. Bo tu nie ma zadnych znajomych... I wiem nawet co tam zrobi + schleje sie, pojdzie z nim na balety i tam sie dopije do konca, po czym znajdzie sobie jakas panne na noc....  a wychodzac , juz byl po 5 piwach i wsiadl do auta...

 

Milej nocy...

...
Autor: magicsunny
Tagi: ccc  
22 kwietnia 2008, 11:19

10:31:35

 

 

W czwartek siedzialam z moim mezem do 2 nad ranem i omawialismy warunki rozwodu. Powiedzial ze podpisze mi nawet zrzeczenie sie praw do Igora, skoro tego chce... On zawziety, ja uparta, ale tez juz mocno zdesperowana i zmeczona sytuacja... W piatek uzylam broni ostatecznej, zeby jednak sprobowac po raz kolejny. Nie pisze ostatni, bo nie wiem ile tych "razow" jeszcze bedzie... Na poczatku myslalam, ze bedzie to najwiekszy blad, ale potem... Zadzwonilam do mojej mamy i opowiedzialam jej o wszystkim. zdziwiona raczej nie byla, bo caly czas z boku obserwowala sytuacje, tylko nie chciala sie wtracac. I ona i jej facet, nawet moj mlodszy brat, ktory zwykle ma wszystko w dupie i podejscie do zycia na zasadzie "jakos to bedzie, moge wszystko", doszli  do wniosku, ze G. przegial. Ktos tam jeszcze z boku patrzac, stwierdzil, ze G. to trzeba wpierdolic, moze to nim potrzasnie. No i bron ostateczna - zadzwonilam do tesciowej. Wkurw na maksa, tesciu tez... Wieczorem telefon od nich, G. ich wysmial... Coz. W sobote rano jak bomba wpadla moja mama i zrownala G. z odpowiednim poziomem. Chyba tego wlasnie potrzebowal. Pozniej 2 godziny ciszy, zastanawiania sie zapewne, ze jednak cos jest nie tak i to z nim, a nie ze mna... I od tamtej pory, jak zegareczek ;]. Nawet uslyszalam wczoraj, ze "czemu nie ma obiadu"? ( a nie ma juz od 2 tygodni ;] ). Powiedzialam, ze przeciez sam stwierdzil, ze byc nie musi jak dla niego, to po co mam gotowac, robie tylko Miskowi. A on na to - wole jednak jak jest obiad... ;] No. Czyli nie wszystko ma w dupie ;]. No i dobrze. Moze cos z tego jeszcze bedzie :). Na razie jest ok :). I dzieci nagle jakies spokojniejsze sie zrobily... Nie... nie bede juz uprawiac czarnowidztwa na koniec :P.

 

P.S W sobote wieczorem poszlam do fryzjera i scielam wlosy... na baaaaardzo krotko ;]. Z tylu pani wygolila mnie jak faceta :p.

...
Autor: magicsunny
Tagi: ccc  
17 kwietnia 2008, 10:25
Pozyczyl pieniadze od swojej mamy, zeby zaplacic alimenty swojemu synowi. I nie o to chodzi. Bo dziecku sie nalezy. Ale gdy dwa tygodnie temu powiedzialam, ze dzieci powyrastaly z ciuchow i potrzebuja, uslyszalam "poczekaja". Ale jego syn nie mogl "poczekac". Jego eks jest w lepszej sytuacji - ma faceta i oboje pracuja... Tylko, ze tutaj G. i ona maja wspolna ceche - oboje zawsze "nie maja", bo obojgu jest wiecznie malo... Na wszystko jest, tylko jakos na dzieci zwykle nie ma. A dzis o 7 rano uslyszalam ze moze sie wyprowadzic, bo on nie bedzie wiecej sluchal zarzutow w swoim kierunku, ze ma dosc. No. Bo po co cos z tym zrobic, porozmawiac, probowac cos zmienic. Lepiej sie wyprowadzic... Wszystko powiedziane ze lzami w oczach, bo jaki to on biedny... Taaaaa... teraz czas zaczac robic z siebie ofiare i zrzucic wine na mnie. Macie racje dziewczyny... Niestety. Taki typ. Ale uswiadomilam sobie jedna rzecz - jak mieszkalismy w Polsce i byl "na moim garnuszku", bo pieniadze mialam ja, byl slodziutki, kochany itd. Tutaj jest na odwrot, wiec mozna sobie nareszcie odbic i porzadzic. Teraz mam dwa wyjscia. Albo pozwolic mu sie spakowac i rzeczywiscie wyjsc albo pojsc do pracy zaczac byc nareszcie niezalezna od niego. Bo - jesli mam walczyc ( choc trace nadzieje, ze jest o co ), to czeka mnie praca na nocki, w najlepszym wypadku po kilka godzin poznym wieczorem, a potem zajazd z dziecmi caly dzien, po to, zeby znow nastepnego wieczora wyjsc do pracy. Bo z dziecmi nie mam co zrobic. Wiec? Albo tak, albo ...?
jak bardzo...
Autor: magicsunny
Tagi: ccc  
15 kwietnia 2008, 10:07
Jak bardzo potrzebuje ciepla, prawdziwej, odwzajemnionej milosci i poczucia bezpieczenstwa... Nie okruszkow, nie "pozostalosci", tylko prawdziwych, ale najzwyklejszych na swiecie uczuc... Jak bardzo sie pomylilam sadzac, ze znalazlam ksiecia z bajki, tego jedynego, z ktorym rozumiem sie bez slow, z ktorym milczec jest tak samo, jakby powiedziec 1000 slow... Wiem, ksiazeta nie istnieja, ale mialam nadzieje, ze moze ma jednak w sobie jakas czesc tego, czego szukalam / nie szukalam... Z dnia na dzien coraz bardziej sie w tym utwierdzam. W tym jak czlowiek potrafi sie maskowac... Tylko nie rozumiem po co... Bo ja pozostalam taka sama... Nie gralam, nie udawalam kogos kim nie jestem, tylko co mi z tego? Chyba tylko satysfakcja pozostala, ze jestem w porzadku... Nic wiecej... Glupie serce, glupie !!! Juz sie nie zloszcze. Juz nawet nie mam w sobie gniewu, czy nienawisci... Po prostu zal. I smutek. Poddac sie beznadziejnosci sytuacji, czy nie? Bo 34 letniego czlowieka nie da sie juz zmienic. I nie wiem co musialoby sie wydarzyc, zeby nastapila zmiana jakakolwiek. Bo przeciez co bym nie zrobila i czego bym nie powiedziala i tak nie bede miala racji... Bo ja nigdy nie mam racji. Jedyne co mam to... dosc. Dosc smutku, dosc nerwow, dosc przejmowania sie wszystkim i pamietania za dwie osoby... To tak jakby... jakby serca nie mial, mimo, ze mial... kiedys... Czy mozna wplynac na czlowieka samym swoim istnieniem? NIe... Myslalam, ze jak tu przyjade, bedzie lzej nam obojgu. Znow zong ;/. To facet - zdobywca, lowca. Gdy juz upoluje, przestaje sie interesowac co dalej dzieje sie ze zdobycza... I juz nie mam sily "byc cicho" i przymykac oczy na wszystko, tylko po zeby bylo milo i sympatycznie na chwile... Bo ja chce milosci... Chce zainteresowania... Chce normalnego zycia. A normalne, nie znaczy na lasce pana. Normalne znaczy "razem, na dobre i na zle". Spije sie dzisiaj. Bo chce. Bo musze miec chwile na odpoczynek od myslenia i od ciezkosci tego powietrza w domu, ktore dusi niemilosiernie... Nawet nie mam za czym zatesknic... Nie mam za kim zatesknic...
bedzie kolejna awantura... ;/
Autor: magicsunny
Tagi: ccc  
14 kwietnia 2008, 13:52

Bedzie. I nie dlatego, ze chce. Dlatego, ze wiem, ze to sie tak skonczy... Po pierwsze przyszedl dzis rachunek za komorki, moja i G. Na bilingu G.  - kilkanascie smsow do jego eks... ;/ Pytalam... pytalam od kilku tygodni - dzwoniles do syna? Zadzwon... "jutro, pojutrze, pozniej, zaraz"... Dzwonila jego eks. Nie odbieral. Pytalam - oddzwoniles, odpisales? Nie. Powiedzcie mi, dlaczego nawet w tak banalnych rzeczach, On musi mnie oklamywac? Smsy kilka dni z kolei... Zoladek mnie rozbolal. Wkurwia mnie klamstwo. Strasznie wkurwia ! Bo co sie stanie, jak czlowieku powiesz prawde? Ktos Ci glowe urwie?! Tym bardziej, ze przeciez pytalam... Do syna nie zadzwonil do dzis. Mam zamiar przestac sie juz wtracac i lagodzic sytuacje miedzy G. a jego eks. Bo dlaczego ja?

 

Druga sprawa - zbliza sie maj. Syn G. jedzie na zielona szkole. Koszt - 1500 ( nie mam pojecia skad taka cena, ja mam inne wiadomosci na te tematy... ). Eks pisze do G. juz jakis czas, zeby sie dolozyl. Mowilam mu - nie damy rady, ledwo przezylismy jakos ten miesiac, na ciuchy dla dzieci dala moja mama... Ale jak zwykle kurewsko honorowy G. ( szkoda, ze honorowy nie w tych momentach co trzeba ) powiedzial, ze da... Super, co? Ja nie zaluje temu dziecku, naprawde, ale... ledwo nam ostatnio starcza na zycie, a co dopiero... Ehhh, nie mam sily, bedzie awantura, bo jemu sie nie da nic przetlumaczyc ;/.

 

10 kiwetnia mialam urodziny. Moj brat przyszedl z kwiatami, z prezentem dla Miska ( Misiek mial w tym dniu imieniny ), moja mama ze swoim facetem tez z kwiatami... A moj maz? Moj maz nie dosc ze zapomnial, ze dzien wczesniej, 9tego kwietnia, byla nasza rocznica slubu, to jeszcze w moje urodziny wrocil z pracy i... nic ;]. Spytal od kogo kwiaty na stole ;/. Na pytanie czemu nawet jednego, glupiego, symbolicznego kwiatka nie dostalam od niego, stwierdzil " Magda, nie mamy pieniedzy, oszczedzam jak sie da, kazdy grosz, nawet piwa sobie widzisz nie kupilem". A nastepnego dnia, gdy jechal do sklepu, poprosilam specjalnie "kup piwo". Kupil.... Milo... Jak cholera bylo mi tez sympatycznie, gdy poprosil mnie, zebym sklamala, gdy moja mama bedzie pytac, czy kwiaty mi kupil, ze kupil, bo bedzie mu glupio... To bylo najbardziej mile... ;/

 

I ta notka wcale nie miala tak wygladac, nie mialo byc narzekania. Ale tak wyszlo....

 

Na pocieszenie po marudzeniu, moj Igor. tylko nie wiem czemu nie moge wstawic normalnie filmu, tak jak zdjecia ;/.

 

http://magiczneslonce.w.interia.pl/wiosna/film.mp4

 

wiosna (?)
Autor: magicsunny
Tagi: wiosna  
09 kwietnia 2008, 20:30

Nie  chce mi sie juz pisac jak to sie stalo, ze sytuacja wrocila do normy. Podsumowujac - bylo ostro. Spakowalam Go, nie chcial wyjsc. Zagrozil, ze jak nie rozpakuje torby ( ktora tak stala 3 dni ), nastepnego dnia wroci z pracy, wykapie sie i wyjdzie. Raz na zawsze. Ze on juz nie wraca. Ze nie ma powrotow... Probowalam rozmawiac te kilka dni. Skonczylo sie tak, ze to ja musialam byc ta madrzejsza, co w Jego mniemaniu bylo moja porazka, kapitulacja i przyznaniem, ze nie mialam racji. Ale skoro chcialam to jakos utrzymac, musialam to rozegrac w ten sposob... Niech sobie mysli co chce. Ja wiem co, dlaczego i jak zrobilam, by to uratowac... Teraz jest w porzadku. Az musialam ostatnio sie smsem wyrzyc pewnej zlej kobiecie :P, jak bardzo jest w porzadku. Powoli jednak sytuacja wraca do normalnosci, czyli skonczylo sie slodzenie. Oby tak zostalo. Jak najdluzej. Bo musze sie psychicznie zregenerowac. Do nastepnego razu. Bo on niewatpliwie bedzie... Za duzo w nas obojgu drzemie lekow, uprzedzen, urazow i upartosci. Wszystko to doswiadczenia z poprzednich zwiazkow... Poradzimy sobie. Poradzimy sobie, bo bede sie starac byc madrzejsza ;]. Mniejsza o to. Ostatnio przyszla wiosna. Ostatnio, czyli juz kilka tygodni temu. Tylko czasem nie umialam tego zauwazyc. A jak juz zauwazylam... Walnelo jak obuchem o 4.30 rano ( akurat Igor sie obudzil na jedzenie, stad zdjecia, nie jestem zboczona, by tylko po to wstac, zeby zdjecia robic :P );].

 

 

A potem rano, kolo 9.00 bylo tak...

 

 

 

 

A potem poszlam sie kapac. A G. z Miskiem wyslalam lepic balwana. Tylko ze jak wrocilam, musialam go dokonczyc :P. I wlosy ledwo co wysuszone, scial mi mrozek ;].

 

 

 

 

 

 

G. postanowil "ulepszyc" balwanka ... ;/ Nie pytajcie mnie co ma na dole ;].

 

 

 

 

 

A potem za domem skonczyl sie nam snieg i poszlismy z przodu z Misiem, zrobic swojego balwanko- misia :).

 

 

 

 

A po powrocie byly smiechy, a Misiek mial takie czerwone pyski, ze ho ho :D.

 

 

 

 

A to juz wczoraj, poszlismy na spacer, po sniegu juz ani sladu, wiosna wrocila :). Przed wyjsciem :).

 

 

 

 

 Ladne mamy widoki idac gdziekolwiek :).

 

 

 

 

Pierwszy raz Igora... na hustawce ;].

 

 

 

cd
Autor: magicsunny
Tagi: cd  
03 kwietnia 2008, 11:33

W ciagu "tamtych" lat, wiele bylo rzeczy, o ktorych nie chcialam nawet myslec i wspominac. Szczegolnie teraz, po takim czasie. Ale zycie ma to do siebie, ze pewne rzeczy, a w szczegolnosci przeszlosc, wracaja do nas jak bumerang. Nie bylam nigdy grzeczna dziewczynka. Sprawialam problemy mojej mamusi. Moze nie takie jak moj brat pozniej, ale jednak. Wychowalam sie w takiej a nie innej dzielnicy, otoczenie mialo na mnie wielki wplyw... destrukcyjny, zaczelam palic majac lat 10... Na poczatku oczywscie bylo to tylko szpanerstwo, pokazywanie jaka to jestem juz dorosla i rowna z wiekszoscia, duszac sie dymem i nie potrafiac sie zaciagnac. Jednak z roku na rok bylo coraz powazniej, ciezej... I tak juz zostalo. Do dzis. Po 18 latach nie potrafie juz rzucic, ale potrafie sie zaciagac ;]. Dziewictwa pozbawil mnie kolega majacy lat 16, ja mialam 12. O szczegolach pisac nie bede, gdzies to juz bylo. W wieku lat 13 poznalam mojego eks meza. Bylismy ze soba ponad 2 lata, mama byla zawsze przeciwna, pochodzil z patologicznej rodziny, kradl, wszystko mu wisialo, rzadzil na dzielnicy, nie mial najlepszej opini ;]. Ale jak wiadomo, tacy najbardziej pociagaja mlode dziewczynki ;].  Zrobil sie z tego pozniej calkiem powazny ( na tyle, na ile moze byc u gowniarzy ) zwiazek. Kiedys ucieklam dla niego z domu, bilam sie, cpalam ( stad wiedza jak postepowac pozniej z bratem ), pilam. Bylam najgorsza suka na dzielnicy... Przeszlam wiele przemian w tym czasie. Najwazniejsza bylo zrozumienie, ze nie pozwole mu sie wiecej uderzyc. Rozstalismy sie. I tak jak bardzo go kochalam wtedy, tak samo nienawidzilam. Na odchodne dostalam kopa w dupe - nie przyslowiowego kopa - i zrzucil mnie ze schodow. Zlamal mi wtedy reke i pekl obojczyk. Powiedzialam mu wtedy, ze kiedys przyjdzie taki dzien, ze zateskni za mna i chocby nie wiadomo z kim byl to i tak zapragnie do mnie wrocic. Nie wiedzialam, ze moje slowa mialy wtedy magiczna moc i jak bardzo przepowiedzialam sobie wtedy przyszlosc... Potem wyprowadzilam sie z domu... Mijaly lata. Poszlam do technikum, potem na studia. Studia moj owczesny facet kazal mi rzucic po 2 latach. Bylam na tyle pod jego wplywem, ze rzucilam... Co jakis czas dochodzily do mnie sluchy o Nim, o eks. O tym, za ktorym tak strasznie tesknilam. Mimo wszystko... A bylam juz wtedy w innym, bardzo toksycznym zwiazku. To byl ten okres mojego zycia, w ktorym zaczelam pisac bloga... Wtedy bylam juz z tym "psychopata" 6 lat... Kiedys doszlo do mnie, ze moj obecny eks siedzi. Jakos sie tym nie przejelam. Po jakims czasie dowiedzialam sie, ze od 3 lat pisze do mnie listy, ktore przechwytuje moja mama i babcia... Nigdy nie doszly do mnie. Przez tamte 7 lat przeszlam przez anoreksje i bulimie. Zalamanie nerwowe przyszlo na koniec roku 2002. Dzieki pewnemu A. wyplatalam sie z tego idiotycznego , 7letniego zwiazku, by kilka miesiecy pozniej wrocic do swojego obecnego eks... W lipcu 2003 wzielismy slub.... w wiezieniu ;]. Nikogo z mojej rodziny nie bylo, tylko moj brat... Nie dziwie sie. Dzisiaj sie nie dziwie. Bo durna myslalam, ze rzeczywiscie mnie kocha i kochal i tesknil przez te lata... Ze JA go zmienie. Ze przy mnie bedzie lepszym czlowiekem. Razem z nim ( a raczej on dzieki mnie ) walczylam w sadzie o jego coreczke. Pomagalam dogadac sie z jego byla w kwestii wychowania dziecka itd. Utrzymywalam jego, jego rodzicow i siostre... Oralam ciezko, wszystko szlo na paczki, jego papierosy, na wydawanie w kantynie. Prawie dwa zasrane lata jezdzilam 2-3 razy w tygodniu do jednego z ostrzejszych zakladow karnych w Polsce. I mialam nadzieje... I czekalam... Nie pytajcie mnie czemu, nie wiem... Pozniej mialam dosc. Dosc sledzenia przez tesciowa, dosc zarzutow ze go zdradzam, ze sie wlocze... A ja tylko oralam by mial za co palic i czym przekupywac "tam". Chcial miec dziecko. Probowalismy. Zapytacie jak? Jest cos takiego jak "widzenia rodzinne". Dostaje sie pokoj na 2 godziny i... No. Po pewnym czasie, a wlasciwie za namowa jego przyjaciela... zmadrzalam. Bylam juz zaszczuta, wszyscy wiedzieli o kazdym moim kroku. Do pracy odwozil mnie samochod, z pracy odwozil mnie samochod. Zawsze mialam gdzies za rogiem jakis "cien", ktory nie spuszczal mnie z oczu. Wnioslam pozew o rozwod. Potem poznalam Ryska, zaszlam w ciaze. Moj eks - jakos tak sie sklada ze ma na imie Tomasz ;] - prosil i blagal. Ale bylo juz po 2 sprawie i nie chcialam od niego juz nic... Wiecie, milosc jest slepa, wtedy potrafilam sobie nawet wytlumaczyc ze to za co on tam siedzi, to nic, to przypadek, ze zaluje. Ale zycie czlowieka, to nie jest nic... I wtedy wyszlo po co chcial do mnie wrocic. Wiedzial. Wiedzial ze kochalam go przez te wszystkie lata. I ze mnie, bedzie wykorzystac najprosciej. Bylam potrzebna do tego by mogl szybciej wyjsc... Bo dostal 11,5 roku... Nawet gdy bylo juz po rozwodzie, a ja wtedy w ciazy z Ryskiem, prosil bym przyjezdzala, zebym mowila ze to jego dziecko, ze to mu pomoze... Zrozumialam... Obdarzylam tego faceta takim uczuciem i takim zaufaniem... Dzis znow jestem najgorsza na dzielnicy suka. Bo zostawilam biednego Tomasza w potrzebie ;]. Tylko, ze nie za wiele mnie to obchodzi... Coz. Czlowiek sam sobie uklada sobie zycie. I placi pozniej za bledy. Ja bylam przez wiele, wiele, wiele lat naiwna i slepo ufalam. Do tego bylam glupia i nie chcialam nikogo sluchac... Widzicie, nie potrafie dokonywac dobrych wyborow...

 

 

Pol roku temu wyszedl. Utrzymujemy kontakty conajmniej poprawne. Nawet do mnie dzwoni od czasu do czasu gdy jestem w Polsce. Bo jak na porzadnego (?) recydywiste przystalo, zawsze ma odpowiednie informacje... ;] I nawet powiem, ze mnie scisnelo, gdy zobaczylam go na naszej klasie z mlodsza ode mnie o 8 lat niunia... ;]. Tylko po co mnie scisnelo  i gdzie? ;] Bo jakis sentyment mam... mimo wszystko... bo nigdy nie ma tak, ze jest tylko zle... pieknie tez bywalo. Chwilami... ale bywalo :).

 

 

Carnation - mnie tez to przeroslo. Juz dawno mnie to przeroslo... Wu - ja nadal podpisuje sie pod tamtymi swoimi slowami. Pod warunkiem, ze "ten" facet bedzie mnie traktowal tak samo... Bedzie mnie rozumial, tak, jak ja jego....

 

 

... i wspomnienia...
Autor: magicsunny
Tagi: bc  
02 kwietnia 2008, 15:53

Probowalam. Zeby nie bylo, ze nie. Przedwczoraj, wczoraj... Spokojnie, bez nerwow, krzykow, placzu, walki... Choc lzy chcialy leciec, oj chcialy... I gardlo zacisniete, az glos nienormalny, jakby nie moj. Jakbym to nie ja wypowiadala te wszystkie slowa... Prosilam. Tak. Prosilam o zrozumienie. Po raz kolejny. I nic. Uslyszalam, ze to nie On ma problem, tylko ja. Ze soba... Taki standarcik sie juz z tego robi. Carnation ma racje... Niepotrzebne to bylo. Choc ta milosc... to co sie we mnie dzieje,.. Chyba nie potrafilabym inaczej... Poprosilam wiec ( ciekawe czemu to ja zawsze prosze... ) tylko o jedno - nic nie chce, nic mnie nie obchodzi, utrzymaj tylko dziecko, reszta nie wazna, reszta gowno mnie obchodzi. Uslyszalam - "uwazaj, bo pierdolne ta praca! Ja nie bede jadl, dzieci tez nie ! Nikt mnie nie zmusi do czegokolwiek! " No. I jak ja mam z nim rozmawiac? No jak?! Kazde moje slowo rozumiane jest opacznie... Potem zasnal. I walilo go ze sterta garow w zlewie, ze butelki Igora nie pomyte, ze pranie sie samo nie wyjmie ( a prosil, zeby mu wyprac cos do pracy ), ze ja juz padam... Codziennosc. Wczoraj wrocil z pracy. Wszedl, jakby nigdy nic, rzucone "czesc". Odpowiedzialam, mamusia kultury mnie nauczyla... Postawil jakies reklamowki w kuchni, siadl do komputera. Wchodze do kuchni, stoi piwo, stoi roza w doniczce. Se niech stoi, mysle. 2 godziny pozniej mowie zeby sobie podlal tego kwiatka w kuchni, bo mu zdechnie. Slysze " to dla Ciebie". "Ale ja go nie dostalam" mowie. "Myslalem ze wiesz, ze to dla Ciebie". Pieknie... Mialam ochote pierdolnac mu tym kwiatkiem prosto w pysk. 4 piwa pozniej mowie - zabierz kwiatka, potrzebuje blat. Podchodzi z nim do mnie i mowi " to dla Ciebie, na przeprosiny", Za co, pytam. Za caloksztalt i juz wsciekla mina, ze nie dosc ze hrabia kwiatka kupil, postawil, to jeszcze musi mi sie spowiadac za co i po co. Kuzwa. Uslyszalam jeszcze ze nie dostalam go wczesniej, bo jak wszedl do domu, to bylam obrazona, wiec po co? ................   Wzielam kwiatka. Przesadzilam nawet dzisiaj. Bo co on winien? ;] Potem bylo piwo nr 5 i 6 bodajze, pol siodmego i 8 ktore juz schowalam... Po polowie siodmego zaczelo sie gotowanie. Kuchnie dopiero co zdarzylam posprzatac. "Byla" sobie czysta... Zebral sie spac. Doszedl do lozka, potem kibel, rzyganie, a stamtad najblizej bylo na podloge do Miska, wiec tam zasnal, mimo ze kopniakami ( ;] ) probowalam wyrzucic go od dziecka z pokoju. Nic. I pewnie nic nie bedzie pamietal dzisiaj. Tez standart... Wychodzi z niego, oj wychodzi. Ciekawe jak dlugo uda mi sie to znosic? ...

 

W domu nigdy niczego nie brakowalo. ojciec wyjezdzal do Niemiec na fuchy ( co z tego jak i tak polowe jak nie wiecej przepijal ), mama zarzynala sie, albo tez jechala, bysmy mieli wszystko... Jak bylam mala, mialam straszna nerwice. Do dzis mi cos z niej zostalo. "Dostalam" ja w prezencie od mojego ojczyma ( tego aktualnie sparalizowanego ). Mialam straszne tiki, dzieciaki sie ze mnie wysmiewaly... Mrugalam okropnie oczami, zaciskalam powieki az do bolu, krzywilam buzie w nerwowych tikach, zaciskalam usta, wykrzywialam nos, szyja przyginala mi sie do klatki piersiowej, chrzakalam, jakalam sie... Itd, itd... Bylam lana regularnie, tak dla zasady, a zwykle za mojego mlodszego o 4 lata brata. On pozniej tez dostawal. Gdy ja po raz pierwszy ojcu oddalam, skopalam po jajach. I wezwalam policje.  Wtedy zaczelam cwiczyc kickboxing... Wiedzialam juz gdzie uderzyc, zeby zabolalo najbardziej, wiedzialam jak unikac ciosow... Uczylam sie jak przezyc... Juz wtedy wiedzial, ze nie ma co ze mna walczyc... Zaczelo sie wiec wyzywanie na bracie. On sie nie bronil, za maly byl... Raz nawet wsadzil mu palce do popsutego kontaktu. A potem poparzyl malenkie raczki o kuchenke, tak stara, elektryczna z plytami,gdy z nim uciekalam z domu ( mialam 6 lat, brat 2 ),rzucil nozem, zatrzymal sie w drzwiach na szczescie...Lekarz powiedzial wtedy, ze ojciec dostal tzw "bialej goraczki" ... Juz wtedy zastanawialam sie jak dlugo jeszcze wytrzymam... Wytrzymalam 14 lat katowania. Gdy moja mama, mimo moich wczesniejszych prosb i blagan ( dziecko, Ty nic nie rozumiesz, dorosniesz to zrozumiesz... a ja rozumialam bardzo dobrze... ) wniosla o rozwod, mialam 17 lat i juz od roku nie mieszkalam w domu. Ucieklam po prostu i mimo ze mi na to nie pozwolono, nic nie mogli mi zrobic. Mieszkalam u kolegi... I staralam sie odbudowac swoje zycie... Zycie, ktore na wstepie mi zabrano... Dalej... nie wazne co dalej ze mna. Moj brat. Dorosl. Nie mogli sobie z nim poradzic. Zaczal cwiczyc, a rownoczesnie, krasc, cpac... Kiedys o 3 rano zadzwonila mama, moj brat szalal w domu z nozem... Nikt nie umial do niego dotrzec, byl nacpany... Tylko ja umialam. Pojechalam. Uspokoilam go jednym zdaniem " jesli chcesz, zabij mnie, zabij siebie... ulatwisz mi wybor..." A noz wtedy mial na swoim gardle... Oddal mi. Poszedl spac. Kilka miesiecy pozniej i kilkadziesiat moich interwencji dalej, poszedl na odwyk. Monar to dobrzy ludzie. Plakalam gdy umiarl Kotanski... W tym roku mija 30 lat gdy zalozyl pierwszy osrodek... Potem wyciagalam brata z wiezienia...Mialam znajomych... Dzis mysle, ze nie potrzebnie...  ukrywalam, gdy go szukali. A dzis? Dzis ... chyba juz za duzo napisalam, ale nie wiele sie zmienilo... Oprocz dragow. Juz nigdy na nie nie spojrzal... Teraz patrze na Miska. Zaczyna mrugac strasznie, jaka sie jak mowi, zawsze powtarza ostatnia literke wyrazu... I zaczynam sie bac...