Probowalam. Zeby nie bylo, ze nie. Przedwczoraj, wczoraj... Spokojnie, bez nerwow, krzykow, placzu, walki... Choc lzy chcialy leciec, oj chcialy... I gardlo zacisniete, az glos nienormalny, jakby nie moj. Jakbym to nie ja wypowiadala te wszystkie slowa... Prosilam. Tak. Prosilam o zrozumienie. Po raz kolejny. I nic. Uslyszalam, ze to nie On ma problem, tylko ja. Ze soba... Taki standarcik sie juz z tego robi. Carnation ma racje... Niepotrzebne to bylo. Choc ta milosc... to co sie we mnie dzieje,.. Chyba nie potrafilabym inaczej... Poprosilam wiec ( ciekawe czemu to ja zawsze prosze... ) tylko o jedno - nic nie chce, nic mnie nie obchodzi, utrzymaj tylko dziecko, reszta nie wazna, reszta gowno mnie obchodzi. Uslyszalam - "uwazaj, bo pierdolne ta praca! Ja nie bede jadl, dzieci tez nie ! Nikt mnie nie zmusi do czegokolwiek! " No. I jak ja mam z nim rozmawiac? No jak?! Kazde moje slowo rozumiane jest opacznie... Potem zasnal. I walilo go ze sterta garow w zlewie, ze butelki Igora nie pomyte, ze pranie sie samo nie wyjmie ( a prosil, zeby mu wyprac cos do pracy ), ze ja juz padam... Codziennosc. Wczoraj wrocil z pracy. Wszedl, jakby nigdy nic, rzucone "czesc". Odpowiedzialam, mamusia kultury mnie nauczyla... Postawil jakies reklamowki w kuchni, siadl do komputera. Wchodze do kuchni, stoi piwo, stoi roza w doniczce. Se niech stoi, mysle. 2 godziny pozniej mowie zeby sobie podlal tego kwiatka w kuchni, bo mu zdechnie. Slysze " to dla Ciebie". "Ale ja go nie dostalam" mowie. "Myslalem ze wiesz, ze to dla Ciebie". Pieknie... Mialam ochote pierdolnac mu tym kwiatkiem prosto w pysk. 4 piwa pozniej mowie - zabierz kwiatka, potrzebuje blat. Podchodzi z nim do mnie i mowi " to dla Ciebie, na przeprosiny", Za co, pytam. Za caloksztalt i juz wsciekla mina, ze nie dosc ze hrabia kwiatka kupil, postawil, to jeszcze musi mi sie spowiadac za co i po co. Kuzwa. Uslyszalam jeszcze ze nie dostalam go wczesniej, bo jak wszedl do domu, to bylam obrazona, wiec po co? ................ Wzielam kwiatka. Przesadzilam nawet dzisiaj. Bo co on winien? ;] Potem bylo piwo nr 5 i 6 bodajze, pol siodmego i 8 ktore juz schowalam... Po polowie siodmego zaczelo sie gotowanie. Kuchnie dopiero co zdarzylam posprzatac. "Byla" sobie czysta... Zebral sie spac. Doszedl do lozka, potem kibel, rzyganie, a stamtad najblizej bylo na podloge do Miska, wiec tam zasnal, mimo ze kopniakami ( ;] ) probowalam wyrzucic go od dziecka z pokoju. Nic. I pewnie nic nie bedzie pamietal dzisiaj. Tez standart... Wychodzi z niego, oj wychodzi. Ciekawe jak dlugo uda mi sie to znosic? ...
W domu nigdy niczego nie brakowalo. ojciec wyjezdzal do Niemiec na fuchy ( co z tego jak i tak polowe jak nie wiecej przepijal ), mama zarzynala sie, albo tez jechala, bysmy mieli wszystko... Jak bylam mala, mialam straszna nerwice. Do dzis mi cos z niej zostalo. "Dostalam" ja w prezencie od mojego ojczyma ( tego aktualnie sparalizowanego ). Mialam straszne tiki, dzieciaki sie ze mnie wysmiewaly... Mrugalam okropnie oczami, zaciskalam powieki az do bolu, krzywilam buzie w nerwowych tikach, zaciskalam usta, wykrzywialam nos, szyja przyginala mi sie do klatki piersiowej, chrzakalam, jakalam sie... Itd, itd... Bylam lana regularnie, tak dla zasady, a zwykle za mojego mlodszego o 4 lata brata. On pozniej tez dostawal. Gdy ja po raz pierwszy ojcu oddalam, skopalam po jajach. I wezwalam policje. Wtedy zaczelam cwiczyc kickboxing... Wiedzialam juz gdzie uderzyc, zeby zabolalo najbardziej, wiedzialam jak unikac ciosow... Uczylam sie jak przezyc... Juz wtedy wiedzial, ze nie ma co ze mna walczyc... Zaczelo sie wiec wyzywanie na bracie. On sie nie bronil, za maly byl... Raz nawet wsadzil mu palce do popsutego kontaktu. A potem poparzyl malenkie raczki o kuchenke, tak stara, elektryczna z plytami,gdy z nim uciekalam z domu ( mialam 6 lat, brat 2 ),rzucil nozem, zatrzymal sie w drzwiach na szczescie...Lekarz powiedzial wtedy, ze ojciec dostal tzw "bialej goraczki" ... Juz wtedy zastanawialam sie jak dlugo jeszcze wytrzymam... Wytrzymalam 14 lat katowania. Gdy moja mama, mimo moich wczesniejszych prosb i blagan ( dziecko, Ty nic nie rozumiesz, dorosniesz to zrozumiesz... a ja rozumialam bardzo dobrze... ) wniosla o rozwod, mialam 17 lat i juz od roku nie mieszkalam w domu. Ucieklam po prostu i mimo ze mi na to nie pozwolono, nic nie mogli mi zrobic. Mieszkalam u kolegi... I staralam sie odbudowac swoje zycie... Zycie, ktore na wstepie mi zabrano... Dalej... nie wazne co dalej ze mna. Moj brat. Dorosl. Nie mogli sobie z nim poradzic. Zaczal cwiczyc, a rownoczesnie, krasc, cpac... Kiedys o 3 rano zadzwonila mama, moj brat szalal w domu z nozem... Nikt nie umial do niego dotrzec, byl nacpany... Tylko ja umialam. Pojechalam. Uspokoilam go jednym zdaniem " jesli chcesz, zabij mnie, zabij siebie... ulatwisz mi wybor..." A noz wtedy mial na swoim gardle... Oddal mi. Poszedl spac. Kilka miesiecy pozniej i kilkadziesiat moich interwencji dalej, poszedl na odwyk. Monar to dobrzy ludzie. Plakalam gdy umiarl Kotanski... W tym roku mija 30 lat gdy zalozyl pierwszy osrodek... Potem wyciagalam brata z wiezienia...Mialam znajomych... Dzis mysle, ze nie potrzebnie... ukrywalam, gdy go szukali. A dzis? Dzis ... chyba juz za duzo napisalam, ale nie wiele sie zmienilo... Oprocz dragow. Juz nigdy na nie nie spojrzal... Teraz patrze na Miska. Zaczyna mrugac strasznie, jaka sie jak mowi, zawsze powtarza ostatnia literke wyrazu... I zaczynam sie bac...