Wczoraj zadzwonila do mnie po kilku miesiacach babcia mojego Miska. Nagle jakos przypomniala sobie ze ma wnuka, coz... Rozmowa trwala moze 2 minuty, bo znow sie zaczelo - a czemu nie przyjedziesz, a jak moglas zapomniec o Rysku, jak Ty mozesz normalnie zyc itd, po czym placz. Stwierdzilam wiec ze wlasnie dlatego nie przyjezdzam, bo nie chce juz sluchac ciaglych zalow, wyrzutow, placzu. Zero pytania o Miska, czy jest ok, jak rosnie... Do widzenia i tyle. Ale musialam dzisiaj do niej zadzwonic bo przyszly jakies pisma, ktore zwykle przychodzily na moj adres. Tym razem sie pomylili i wyslali do niej. Od slowa do slowa i nie wytrzymalam gdy znowu zaczela swoje, powiedzialam jej ze nie przyjezdzam bo jestem w ciazy i za 7 tygodni mam termin, wiec raczej nie usmiecha mi sie zadna podroz. Cisza. Wtedy podlecial jak zwykle maly, ktory jak widzi ze z kims rozmawiam, krzyczy "tata". No i krzyknal. Ona na to " a co on powiedzial?" I sie zaczelo... Ze mam kogos, ze Misiek mowi do G. tata, ze to dobrze i wcale nie mam zamiaru go tego oduczac... Cisza. Na koniec tylko slowa " no tak, w koncu jestes mloda, MUSISZ ulozyc sobie zycie, a maly musi miec KIEDYS ojca". Do widzenia.
Slowa niby uprzejme, pelne zrozumienia.... Czyzby? Ja wiem, ze jej ciezko, ze trudno sie pogodzic z tym ze Rysiek nie zyje. Ale czemu ja do cholery mam czuc sie winna ze chce zyc?! Obiecalam ze przyjade z malym w listopadzie. Nie wiem jednak, czy to aby dobry pomysl...
Jak ja nie znosze takich dni, kiedy do tego wszystkiego, co tylko mam w reku, korzysta z praw grawitacji i po prostu leci... ;/
A Misiek jest zaziebiony, doslownie leje mu sie z nosa, chyrla jak rozbity garnek i marudzi za trzech. O spacerze nawet nie ma co marzyc bo on gania jak szalony a nie chodzi, wiec tylko by sie doprawil... Oj zycie ;]. Dalam mu na noc troszke Dipherganu przeciwkaszlowo, moze choc noc bedzie spokojna...
Poza tym moj "duzy" synek nauczyl sie ostatnio wykorzystywac pewne zachowania. Np. leze z nim i chce zeby juz nareszcie zasnal. Odwracam sie od niego, wtedy on zaczyna glaskac mnie po policzku. Udaje ze mnie nie ma, zaczyna mnie calowac po rekach, nogach, gdzie popadnie, zebym tylko zwrocila na niego uwage ;). Nadal udaje, wiec zarzuca mi lapki na szyje i calujac po policzku mowi " mama, tulac" . Wtedy chyba najtwardszy glaz by nie dal rady, wiec wydurniam sie z tym moim szkrabem i oczywiscie przez nastepne 20 minut ze spania nic... ;). Wreszcie zasypia wtulony pod moja pache, tyrzymajac mnie za lokiec ( cos sobie ostatnio go upodobal i nawet jak siedzi na kolanach, to musi za niego trzymac :] ).