27 marca 2007, 22:48
Wrocilam wlasnie ze spaceru z psem... Wiosenne powietrze, piekne rozgwiezdzone niebo i zapach budzacej sie mimo nocy natury, przywolal wspomnienia... wspomnienia, gdy mialam -nascie lat, -dziescia, -dziescia kilka ( o kilka mniej niz teraz ). Bylam taka beztroska, umialam cieszyc sie zyciem. Potrafilam pracowac przez 18 godzin a kolejne 6 spedzic na baletach, po czym bez snu znow do pracy za barem i mimo tego wygladalam kwitnaco... Teraz padam o 22-23 ;]. Cieszylo mnie zycie, mialo jakis sens, na pewno inny niz teraz, brak zobowiazan, brak odpowiedzialnosci za druga osobe... Odkad zaszlam w ciaze z Miskiem, wszystko sie zmienilo. Nic juz nie bedzie tak samo. A brakuje mi tego... Bardzo... Teraz sa inne prawa, inne obowiazki, inne priorytety. Jednego zaluje - bylam zawsze optymistka, umialam odnalesc slonce tam, gdzie go nie bylo... Jakos stracilam ta umiejetnosc. Bylam romantyczka, pisalam, czytalam... Teraz nic z tego nie pozostalo. Zawinil brak czasu, pogon za lepszym, za szczesciem mojego synka... Taka przyziemna sie stalam. Nie umiem sie nawet cieszyc pieknie kwitnacymi kwiatami i pakami...
Pierwsze co bylo pod reka jak wychodzilam, byl polar Ryska. Zalozylam w pospiechu. Na dworze zorientowalam sie co mam na sobie. Przeszedl mnie dreszcz i zrobilo mi sie niedobrze... Nie, nie boje sie. Tylko... Zemdlilo mnie na mysl o naszej ostatniej rozmowie, a raczej klotni. Zawsze to do mnnie wraca, gdy widze cos, co nalezalo do niego. Chyba dlatego ze mam wyrzuty sumienia, ze na kilka godzin przed jego smiercia, tak strasznie na niego krzyczalam, tak wiele mu powiedzialam... W zlosci zarzucalam mu wszystko co tylko przyszlo mi do glowy... A pozniej... A kilka godzin pozniej nie mialam juz szans przeprosic go za to... I tak odszedl. Z moimi wyrzutami w sercu... Szlak !!!!!!!!!!!!!! ;( To jedyna rzecz w moim zyciu, z ktora nigdy sie nie pogodze. I zawsze bedzie mnie to bolalo. Gdy pakowalam jego rzeczy w Anglii, zobaczylam jego buty i spytalam mame co mam z nimi zrobic.... Zabierz-powiedziala. Od koronera dostalam jego telefon, mial go przy sobie, gdy zabierala go karetka, dzwonil jeszcze kilka godzin po Jego smierci... I wtedy, gdy spedzilam 18 godzin w karawanie, wiozac Jego cialo do Polski, przypomnialy mi sie pierwsze slowa wiersza mojego ulubionego poety... "Spieszmy sie kochac ludzi, tak szybko odchodza, zostana po nich buty i telefon gluchy..." I tak bylo... I moze niekoniecznie spieszmy sie kochac, ale... starajmy sie byc dla innych tacy, jak sami chcielibysmy byc traktowani... I nigdy, ale to nigdy, nie odkladajmy niczego na pozniej. A juz na pewno nie to, zeby powiedziec komus, ze sie go kocha.
Moze te moje wspomnienia wracaja, bo jestem w ciazy i jestem ostatnio strasznie wrazliwa i z byle powodu rycze. Moze wracaja, bo chca. A moze wracaja, bo daja mi znac, ze powinnam postarac sie naprawic to choc po czesci... Ja nie bylam ani razu od pogrzebu na Jego grobie...