Archiwum 10 czerwca 2007


Co mnie wkurwia...
Autor: magicsunny
10 czerwca 2007, 23:17

Moja mama wychowala mnie na silna kobiete. Ale by tak sie stalo, musialam swoje przejsc, a prosto nie bylo... Bylam "ukochana coreczka" mojego ojczyma do momentu gdy nie skonczylam czterech lat i nie urodzil sie moj brat, a jego syn. Wtedy wszystko sie skonczylo. Gdyby nie moj dziadziu, ktory dopoki zyl ( zmarl jak mialam 9 lat ), dawal mi poczucie bezpieczenstwa i milosc taka, jaka powinien dac ojciec, nie bylabym tak pewna siebie i nie umialabym walczyc o swoje. Bo to milosc i wszystkie inne cieple uczucia pozwalaja dziecku byc soba i "podbijac" swiat. Ojczym dawal mi jedynie odczuc, ze jestem gorsza niz moj brat... Mlody byl zawsze na pierwszym miejscu, najgrzeczniejszy, najcudowniejszy i wogole wszystko naj. Ja bylam ta zla, ten bekart jakiegos tam faceta, ktory sie nawet dzieckiem nie interesuje... Zawsze obrywalam za mojego brata, co on zrobil zle, bylo moja wina... itd. Az zaczelam go nienawidzic, ich obu. To tez wyrobilo we mnie odpowiednie nastawienie do swiata i nauczylo jak walczyc o swoje.

Jestem wiec silna. Zawsze dam sobie rade, chocby nie wiem co sie dzialo. Mam chwile zalamania jak kazdy, ale... mam tez duzo samozaparcia i wole walki, ktora pcha mnie zawsze do przodu i pozwala wygrywac... O tym radze pamietac... Bo ta zacietosc prowadzi tez do zlych rzeczy... Slaboscia jest ten blog - robi za rodzaj psychoterapeuty gdy nie wiem co ze soba zrobic, lub gdy rycze jak teraz. Co mnie wkurwia? Na przyklad to, ze ciezko jest byc na raz matka i ojcem, samemu wychowywac dziecko, starac sie mu wpajac zasady, uczyc moralnosci i wychowac na dobrego czlowieka. Jest kurwa bardzo ciezko. Wyprowadza mnie wiec z rownowagi gdy ktos ( tu osoba mojego szanownego meza na przyklad ), kaze mi dac w dupe Miskowi, albo ryknac na niego "raz a porzadnie", bo maly nie slucha gdy powtarzam po raz trzeci ze ma zejsc z krzesla, na ktorym stoi, bo moze spasc. Niestety "rykniecie" czy klaps czesciej przynosza odwrotny skutek, o czym przekonalam sie na wlasnej skorze nie raz, ze robienie na zlosc mamusi, sprawia przyjemnosc. Wiec ja krzykne. Ja dam w tylek. Ale to nie jest metoda! I zarzucanie mi, ze niedlugo wejdzie mi na glowe, nie pomaga mi, ani nie poprawia samopoczucia. Jestem w 6 miesiacu ciazy, szaleja mi hormony, draznia rozne dziwne rzeczy... Jestem zmeczona i wsciekla. Ale to nie jest wytlumaczenie. Gdyby wszystko bylo tak proste... Wiec stwierdzilam, ze prosto jest zarzucac takie rzeczy osobie, ktora nie jest jego ojcem...A jeszcze lepiej jak sie jest xxxx kilometrow stad. Bo to prawda. A co, nie? Cos mnie ominelo?! Najlepiej radzic komus, za kogo nie jestesmy odpowiedzialni. Wyszlo na to, ze cos tam uswiadomilam i dalam do myslenia. Dobrze. Brawo. Poprosilam tylko o szybka decyzje. Bo nie lubie sie bawic w kotka i myszke. Ja to chyba kurwa powinnam zyc jednak sama... Prosze nie zapominac, ze ja sobie dam rade. Mamusia wychowala mnie na silna dziewczynke...