Tagi: aaa
10 marca 2008, 15:46
G. wyszedl ze szpitala kilka dni temu. 10 minut przed operacja przyszedl jakis profesorek i stwierdzil ze zaczekaja. Mimo ze rezonans wyszedl zle. Coz, lekarz jest od podejmowania decyzji. Czekamy na wizyte na koniec tygodnia. Teraz troche z angielskich realiow – na sick pay ( chorobowe ) dostaje się nie jak u nas 80 % wyplaty tylko 70 funtow tygodniowo... To jest jakas 1/5 tygodniowki G. Super? A za wynajem domu place 615 ;]. Ciekawe... i tu kurwa jest to najpiekniejsze – nie mamy za co zyc... Wiec G. Mimo ze ma jeszcze 2 tygodnie zwolnienia, poszedl dzisiaj do pracy z tym kolanem, gdzie nie wiadomo czy nie bedzie potrzebna ta operacja...
Teraz o przyjaciolach. Najlepszych poznajemy w biedzie, tych najgorszych, falszywych tez... Z A. przyjaznilam się odkad pamietam. Jakies.... 23 lata? Plus minus. Zawsze moglysmy na sobie polegac. Odkad pamietam również, zawsze mialam pieniadze. Nie tam żeby Bog wie ile, ale były. Jak nie było, to zawsze cos się wymyslilo. I znow były... I odkad pamietam A. zawsze ode mnie poozyczala. Oddawala, owszem, ale zwykle nieterminowo i na raty. No i pozyczala w tajemnicy przed swoim mezem. Do dzis mi cos tam wisi. Zanim G. Wyjechal, było ciezko – kredyt mieszkaniowy, gotowkowy, zycie, oplaty itd... Zabraklo mi na rate za mieszkanie. Ponieważ maz A. wtedy wyjechal do pracy i sam mi proponowal ze w razie czego, poprosilam ja po raz pierwszy w zyciu o pozyczke. Pozyczyla. Mialam jej oddac teraz na koniec m-ca. Ale G. Z tym cholernym kolanem, zero kasy, wyplata bez dwoch tygodniowek, itd. Nie mam ! Powiedzialm jej jaka mam sytuacje. Zrobila się z tego awantura. Wypominanie, zachowania jakbym miala a nie chciala oddac, ze musze już, teraz, bo co ja sobie wyobrazam, a ze wogole nie wierzy w chorobe G. ... Kurwa... Wysyla mi smsa które dostaje od swojego meza... Ze to ja jestem ta najgorsza, ze przeze mnie ma kryzys w malzenstwie... "Magda, stan na glowie, muisz mi to teraz oddac", "Magda, moje malzenstwo sie przez to rozwala"... A ja pomagalam zawsze... A teraz jak sama potrzebuje pomocy.... Nigdy nie mowilam "stan na glowie", wiedzialam, ze jak nie ma to nie ma, rozumialam... Szkoda slow.... Stracic kogos z kim się przyjaznilo cale zycie, nie jest milo... Ale jednostronnej przyjazni nie potrzebuje... Przyjazn nie polega na tym żeby tylko brac... Cala sytuacja ciagnie sie tak od tygodnia... A ja nie mam ! Naprawde nie mam... I sily tez juz nie mam... Co, mam sie isc puscic?! Po jej dzisiejszym smsie "nie wierze w ta cala chorobe G.... " poryczalam sie... Puszczaja mi nerwy... I znow wylazi ze mnie to co kiedys... To co najgorsze... Boje sie, bo wraca...
Poczulam teraz, jak bardzo jestem sama... Jak bardzo tesknie za Polska... Ale nie stac mnie zeby leciec, choc mialam teraz... Wszedzie dobrze gdzie nas nie ma? Pewnie tak...
Dzis w nocy byla straszna wichura. Kilka dni temu para golabkow ( cukrowek ), zrobila sobie gniazdko na drzewie w moim ogrodzie. Rano znalazlam na trawniku jajko... Nie rozbilo sie... Wzielam do domu, zawinelam w chusteczki, lezy na kaloryferze.... Zastanawiam sie jak mam je odlozyc na miejsce, to wysoko... Chyba bardzo chce przezyc skoro nie stluklo sie spadajac z takiej wysokosci...