Archiwum 15 lutego 2009


Szczesliwego dnia Sw. Walentego...?
Autor: magicsunny
Tagi: nnn  
15 lutego 2009, 00:18

Pamietam dzien, w ktorym zaczelam pisac tego bloga. To bylo ponad 6 lat temu. Pamietam, ze chcialam wtedy uciec od swiata zewnetrznego, uciec od swojego owczesnego faceta choc na chwile i w ten sposob. Inaczej nie mogalm, znal kazdy moj krok, byl jak cien... Pamietam, ze chcialam wtedy uciec od siebie samej... I pamietam tez dokladnie zycie z tamtym... I Adama, ktory mnie wyciagnal z tego bagna...

Pamietam, ze w 97 roku - mijal wlasnie rok gdy bylam z tamtym czlowiekiem - chcialam z nim zerwac. I zerwalam. Plakal, blagal, grozil, wszystko naraz. Jednak zerwalam. Bylam wtedy najszczesliwsza osoba na swiecie, bo uwolnilam sie od Cerbera... Tak go nazywalam. Nastepnego dnia ktos do mnie przyszedl i powidzial, ze ten idiota podcial sobie zyly i polozyl sie w wannie pelnej goracej wody. Odratowali go wtedy. A ja ze strachu do niego wrocilam i zylam w tym styrachu kolejne 5 lat... Wiedzialam, ze gdy bede chciala znow odejsc, sprobuje po raz kolejny i tym razem mu sie uda...

W 2002 roku, od czterech lat jakos, moim jedynym oknem na swiat byl internet - projektowalam proste strony internetowe, uczylam sie hakowac, lamac hasla... Nie bylo wtedy tyle dostepnych programow co teraz, nie tej jakosci. Mialam wtedy mase kompleksow. Wpadla w bulimie... Potem skonczylam jako podejrzana o anoreksje w szpitalu dla... hmmm.... Wazylam 50 kilo, w porywach do 52 ;]. Nie jadlam; kawa, fajki, internet, kawa, fajki, internet, kawa....

Adam mi pomogl wtedy. Poznalam go w tym wlasnie roku - przez net oczywiscie. Poznal moje zycie, wiedzial o mnie wiele... Wiedzial jak zylam. Dzieki niemu stamtad ucieklam... Mojego bylego zostawilam 1 lutego 2003 roku. Na nastepny dzien karetka zabrala mnie do szpiatala... . Pamietam tez, ze 14 lutego 2003 roku wychodzilam ze szpitala, a Adam przyjechal ( jakies 200 km ;) ), przywiozl mi roze i zlota zawieszke z literka M. Mam ja do dzis... To bylo nasze drugie spotkanie. Potem dziwinie sie potyczylo nasze zycie - kawalek mozna nawet nazwac wspolnym... A pozniej... pozniej nie bylo juz nic. Mimo to, ze gdyby kiwnal wtedy palcem, poszlabym za nim na koniec swiata... Przyjaznimy sie do dzis... Mozna to tak nazwac...

 

Moj juz wtedy byly, dlugo nie mogl sie pozbierac. Probowal kolejnych prob samobojczych, ale juz nie robilo to na mnie wrazenia - skreslilam go z listy mojego swiata. Nie wiem jak zyje, czy zyje i czy innej zatruwa zycie...

Wczoraj dostalam walentynkowa kartke od Adama... Po 6 latach... po 6 latach z dedykacja " moje serce nalezy do Ciebie". I ja wiem, ze tak jest. I ze tak bylo zawsze odkad sie poznalismy...

 

A dzis - paradoksalnie - Grzesiek podcial sobie zyly... Sciegna widac... Zyje... jeszcze...

A ja?

A ja nadaje sie po takiej ilosci uspokajacych i wina, tylko do szpitala psychiatrycznego o zaostrzonym nadzorze...

Oczy mi juz leca, zapuchniete z reszta... Krew w calym salonie... Dywanu nie moge doprac, az palce pozdzieralam...

Aniele Boży, Stróżu mój... proszę, rozłóż nade mną swoje opiekuńcze skrzydła...

Bo ja wiem, że Ty istniejesz... I że nade mną czuwasz mój Drogi Aniele...

 

          09. kwiecień 2004

ANIOŁ STRÓŻ

 

... Ten Twój Anioł Stróż,

Ten, który czuwa,

Ten, dzięki któremu

Twe sny spokojne i jasne...

Po jego ścieżkach

Jak za okruchami chleba

Kroczysz, by łatwiej,

Idziesz i nie upadasz...

 

Gdy twarz Twą

Uśmiech łagodny rozjaśnia,

Ręce zziębnięte

Oddech gorący rozgrzewa...

 

Ludzie, gdy wyciągają rękę,

Krzyż, gdy ciążyć zaczyna,

Wzrok, gdy widzieć przestajesz,

Wszystko, co niemożliwe, a jednak...

 

Aniele Boży, Stróżu mój,

Stój przy mnie, czuwaj,

Otul skrzydłami w potrzebie.

Za drogę wskazaną... Dziękuję.

                                                09.04.2004 r.

                                                               MagicSunny