Przyszedl czas, w ktorym musze nareszcie przyznac sie do czegos przed sama soba. Wyrzucic to z siebie nareszcie i tak dlugo czytac, az dotrze do mnie co sie stalo... Robie to dwa dni przed wyjazdem do UK. Robie to tutaj, bo wiem ze G. bedzie to czytal i chce mu dac ostatnia szanse wyplatania sie z tego wszystkiego... Chce, by wiedzial co czuje, dlaczego nie moge spac w nocy, jakie koszmary mnie budza i dlaczego... Jesli to przetrwa... przetrwa wszystko co szykuje moj los. Chce rowniez uwolnic sie od tego nareszcie, od calej winy i okrutnych mysli przelatujacych przez moja glowe... A bylo tak....
14 listopad 2006 roku, godzina 14.37 ( od jakiegos czasu jest u mnie G. ) - przychodzi, kolejny z reszta, sms z UK od Ryska ....
"Czesc to ja. Madzia, daj mi sprobowac jeszcze raz, uwierz mi, ja naprawde Ci Kocham i nie chcialbym, aby to sie tak skonczylo. Wiem, ze nie dawalem wiele od siebie ale tez czekalem na troche ciepla. Moze przerosla mnie ta cala sytuacja, wyjazd, praca, rozmowy przez sms... Wasz przyjazd tu, ktory dal mi kupe radochy, ale.. wydawalas sie taka zimna i nieprzystepna, ze nie wiedzialem jak sie zachowac. Prosze, sprobujmy uratowac nasz zwiazek..."
Okolo godziny 17.00 odpisuje po raz kolejny z reszta - N I E .
Kilka godzin pozniej dowiaduje sie ze Rysiek nie zyje...
Mam caly czas tego smsa zapisanego w telefonie. Nie wiem po co... Od tamtego momentu, caly czas cos mnie dusi, cos nie daje spac... Boje sie okropnie. Boje sie tego, co w koncu wykaze ta sekcja... Nie ma jeszcze wynikow, dostalam tymczasowy akt zgonu... Boje sie, ze to moja wina... Nie wiem jak, nie wiem przez co, ale ze moja... Tlucze mi sie po glowie jedna mysl - co zrobilabym gdybym mogla wrocic czas? Czy odpisalabym to "N I E" ? Czy napisalabym co innego? Boze, wracaja do mnie inne wspomnienia. Kiedys bylam z facetem, zerwalam z nim po roku. Podcial sobie zyly, znalazlam go w szpitalu... Wrocilam do niego i bylam z nim przez kolejne 6 lat... 6 lat okrutnej meczarni i ciaglego strachu, ze jak go znow bede chciala zostawic, to tym razem mu sie uda... To wszystko wrocilo po smierci Ryska. To wraca gdy czytam po kilka razy dziennie tego esa jakby specjalnie zadajac sobie bol, jakby to mialo byc dla mnie jakas kara... Nie wiem... nie wiem co bym zrobila. Czy zrezygnowalabym ze swojej milosci i ze szczescia po to by zyl...? Boze, nie wiem !!! I to tez mnie przeraza. Ze zadaje sobie takie pytania. Czy baylabym w stanie sie poswiecic dla jego zycia... I znow dusi, znow boli serce... Znow ciezko przelykac sline i oddychac. Tak ostatnio zasypiam... Chyba ze sie upijam. Wtedy padam i nie ma mnie w ciagu 2 minut. Tak jest latwiej... Chyba latwiej...
Przepraszam...