Czasami uciekam do innego świata. Do mojego świata... Tam wszystko jest piękne i proste. Nie ma problemów, nikt nie roni łez, nie ma nienawiści i śmierci... Zapominam o codzienności, o bólu, stracie, głodzie. Szukam tego swojego świata w sobie, by przełożyć go na jawę, ale... nie da się. Szkoda. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś coś się ułoży nareszcie po mojej myśli. I że świat, choć tak piękny, a tak nieprzystępny, będzie nareszcie dobry...
Ktoś dziś zapukał do moich drzwi. Otworzyłam. Stała tam stara kobieta, w nędznej, podszytej wiatrem kurtce, w dziurawych butach, z potarganymi wlosami. A jednak zadbana, w pewnym sensie. Już chciałam zamknąć drzwi gdy usłyszałam jej głos - za młody na jej pokrytą bruzdami twarz - "przepraszam.... czy byłaby pani tak dobra... mam 4 wnuczki w domu, są głodne, zabrałam je od rodziców alkoholików, muszę o nie zadbać, a moja rencina, ehhh ... ". Nagle poczułam, że mam mokre policzki... Zapakowałam, co tylko miałam w lodówce. Inaczej bym nie potrafiła. Poprosiłam, by poczekała i znalazłam w domu płaszcz, który kupiłam kiedyś mając kaprys, a potem znalazł swoje miejsce w szafie. Oddałam go jej... Stara kobieta, rzuciła mi się do ręki. Zdębiałam... Po jej odejściu, długo nie mogłam się uspokoić. Nawet teraz gdy piszę, coś chwyta mnie za gardło...
Tak też było jakiś miesiąc temu w Auchan... Po zakupach z Michałem, usiedliśmy w jednej z tamtejszch knajpek, by coś zjeść. Kupiłam frytki i mały zajadał się jak świnka (wiem, to nie jedzenie dla dzieci, ale on to uwielbia :P ). W pewnym momencie poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam głowę i zobaczyłam dziewczynę i chłopaka, wpatrujących się w mój talerz, jak sroki w gnat. Ona nie miała więcej niż 13-14 lat, on jakieś 17. Podeszli do mnie - "przepraszam - powiedziała dziewczyna - czy... ekhm... czy mogłaby nam pani kupić coś do jedzenia?" I zatkało mnie. Ręka z frytką dla Michała zawisła w powietrzu. No bo co miałam powiedzieć? "A co, głodni jesteście?" Gdyby nie byli, nie prosiliby o to... Zdołałam wydusić z siebie idiotyczne zdania :
- A... gdzie Wy mieszkacie?
- Tu, niedaleko jest stare osiedle, tam mieszkamy... Prosimy o coś do jedzenia, bo mamy jeszcze trójkę młodszego rodzeństwa, najmłodsza siostra ma 2 latka... są głodni
- A rodzice? - spytałam
- Tata nie żyje, a mama, choć stara się jak może, nie daje rady...
No i co ja miałam zrobić? Mogłabym odwrócić głowę i udać, że nie widziałam ich, gdy podchodzili. Jak wszyscy... Ale ja, to nie wszyscy. Nie potrafię tak. Nie dam cyganowi, nie dam rumunowi, ale dzieci... Szlak by to trafił. Nie miałam już siły żeby wracać na market, dałam im (choć powiecie, że nie powinnam, głupia i naiwna) 20 złotych...Poszli, dziękując mi co drugie słowo. Dopiero poźniej zaczełąm się zastanawiać, czy nie dałam się zrobić. Ale wiecie co? Wychodząc z marketu, przystanęłam by zapalić, a oni akurat wychodzili... - z reklamówkami, w których prześwitywały serki, chleb, mleko itd... I wtedy się rozryczałam... Ja coś ostatnio za dużo ryczę, stanowczo.
Więc szlak mnie chce trafić, że takie mamy dzisiaj czasy.... I że ja mam takie miękkie serducho ( i "twardą dupę" :P )... Ale chyba ktoś musi mieć, nie ? ;-)
Jeszcze tylko 3 dni !!!!!!!!!! :-D